Post-PustyniaWyłania się także
pytanie, do czego jeszcze mój nowy grant może się przydać, co może
wyrosnąć na jego marginesie. Rysują się tu dwie kwestie: po pierwsze,
swoista post-lewicowość, której przykładem jest Saramago, ten problem
końca polityczności, który od dawna mnie zajmował. On o tym ironizuje,
ponieważ tak naprawdę nie umie sobie z tym poradzić, nie umie sobie
wyobrazić żadnego "zamiast". No, bo przecież nie ta koczująca z dala od
polis wspólnota nomadów...
Zastanawiam się, na ile moja nowa próba Saramagowska mogłaby ponownie uwzględnić problem Pustyni, ten, który od czasu wydania mojej Pokusy pustyni (2005) został o wiele jaśniej i dobitniej postawiony przez Agatę Bielik-Robson (2008). Pustyni, czyli miejsca z jednej strony poza polis "tłustej niewoli", a z drugiej z dala od mesjańskiej Ziemi Obiecanej. Myślę, że nie od rzeczy byłoby także wyjaśnienie, choćby samej sobie, jaka w gruncie rzeczy zbieżność czy jaka relacja zachodzi między książką Pokusa pustyni a książką Na pustyni. O jakie pustynie, czy raczej o jaką Pustynię tak naprawdę chodzi? No i jeszcze jedna sprawa: intelektualiści. Saramago jest też przykładem tego interesującego mnie zjawiska: pisarz staje się intelektualistą. Zamiast zadowolić się wymyślaniem przyjemnych i pouczających historii, sięga po coś więcej. Swoją władzę nad językiem wynosi za próg literatury. Czy to po prostu ktoś, kto zdobył uznanie w jednej dziedzinie, potraktował to jako okazję, postanowił to jakoś wykorzystać - i dlatego zaczął zabierać głos w sprawach zbiorowych, o których może każdy z nas miałby chęć przemówić dobitniej, ale nie każdemu jest dana ta właśnie okazja? Czy wręcz przeciwnie, czy o to chodziło od początku, pisać właśnie po to, żeby zdobyć władzę nad językiem, a zdobywszy ją, stać się intelektualistą? Pisałam kiedyś, właśnie w Pokusie pustyni, że Saramago nie zgodził się na błahość, na literaturę w bawialni, rozumianą jako rodzaj rozrywki. Ale co z tego wynika, jaka relacja między rolą i postacią pisarza w kulturze a rolą i postacią intelektualisty? Myślę, że Said też nie do końca to widział, nie przypadkiem mówił przecież, a przynajmniej wychodził od literackich reprezentacji intelektualistów. Nie chodzi oczywiście o to, by prawdziwi intelektualiści mogli bytować jedynie na kartach powieści. Ale wyłania się jednak jakiś konieczny, choć nie do końca rozwikłany związek między powieścią a intelektualistą. Przestrzenie dialogu: Cadernos de Lanzarote
Saramagowskie dzienniki, Cadernos de Lanzarote („Zeszyty z Lanzarote”) obejmują kilka tomów ukazujących się w rytmie rocznym po osiedleniu się pisarza na Wyspach Kanaryjskich, gdzie postanowił zamieszkać po skandalu wywołanym publikacją Ewangelii według Jezusa Chrystusa. Zawierają one refleksje wiążące się nieraz z problematyką powstających w tym samym czasie powieści. Są więc swoistym dyskursem paralelnym, zawierającym w odmiennej formie gatunkowej te same motywy, które przewijają się w powieściach. Stanowią także przestrzeń dialogu z samym sobą, zadawania pytań sobie samemu: one także są inicjacyjnym labiryntem, w którym piszące “ja” krąży w poszukiwaniu własnej tożsamości. W centrum także i tego labiryntu znajduje się lustro; jest to labirynt zwierciadlany, obszar błądzenia-poszukiwania. Krążenie w labiryncie trwa, choć spisywanie zeszytów przypada już na okres dojrzałości pisarza. Samopoznanie nie ma bowiem kresu innego niż śmierć.
W Zeszytach z Lanzarote pojawiają się zapiski z podróży, częstych w tej fazie życia pisarza, gdy osiąga on już międzynarodowe uznanie. A wraz z podróżą, tak ważną w Saramagowskiej koncepcji świato-oglądu, pojawiają się próby dotarcia do prawdy o człowieku i jego kulturach, o tym, co w nim zmienne i o tym, co w nim uniwersalne. Zapiski dotyczą między innymi pobytu w Chinach, Brazylii, Niemczech - miejscach o tak różnych konotacjach dla Portugalczyka, lecz mieszczących się w różny sposób, z różnych powodów, w obrębie narodowego horyzontu. Są to historyczne przestrzenie wędrówki Portugalczyka. Chiny to wszechświat Peregrynacji Fernăo Mendesa Pinto, która poucza o zmienności Fortuny. Ze swej wieloletniej podróży Mendes przywozi jedynie mądrość, którą zapisuje w spadku swym dzieciom. Natomiast Brazylia to obszar budowy nowego świata, osiedlenia - obszar gromadzenia bogactw wbrew kaprysom Fortuny. I Niemcy także: ale tu chodzi o emigrację zarobkową nastawioną na szybki powrót do rodzinnej wioski, by w niej wznieść domostwo byłego gastarbeitera. Saramago-podróżnik nie zatrzymuje się jednak na niczym inaczej niż w sposób bezinteresowny: jako uważny obserwator ludzi, rzeczy i zjawisk. Snuje swą głęboko humanistyczną refleksję nad człowiekiem i jego sprawami w obliczu wielkich zabytków przeszłości, od katedr po Chiński Mur. I przytacza cudze słowa, udziela głosu innym światopoglądom. Dzienniki rozbrzmiewają polifonią głosów świata, ale nie przestają być zeszytami z Lanzarote, przypisanymi wąskiej, ograniczonej przestrzeni wyspy. Są dziełem insularnym, w którym świat zostaje przeniesiony na wyspę, sprowadzony do kategorii wyspiarskiego “ja”. Oto jeszcze jedna metafora sytuacji za razem ontologicznej i epistemologicznej człowieka: spogląda on na świat poprzez ciasną szczelinę z wnętrza własnego “ja”. Metafora panoramy z okna ciasnego pokoju droga była Fernandowi Pessoa. Jest to ogląd cząstkowy i zarazem szeroki - to podstawowa aporia epistemologiczna, którą Saramago chciałby rozwiązać - zamieniając się w swoiste wędrujące okno, w pływającą wyspę. Saramago patrzy i słucha: spisuje swe obserwacje i przytacza głosy, którym jednak nie daje się zwieść. Dziennik stanowi dla niego ideał narracji zwierciadlanej, w której znajduje odbicie wielość przejawów świata. Takie właśnie speculum, obok powieści, która przecież także, jak chciał Flaubert, jest zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, staje się doskonałą formą dla właściwej Saramago spekulacji. Ważne miejsce w “Zeszytach...” zajmuje czytelnik i refleksja nad odbiorem, z jakim spotkały się poszczególne powieści. W tym sensie są one próbą przełamania naturalnej izolacji pisarza, wyrwania się z przyrodzonej mu wyspiarskości, wynikającej z samotniczego charakteru twórczości literackiej. Bo nawet jeśli literatura jest intertekstualnym dialogiem, odpowiedzią na dzieła przeszłości, jest dialogiem usiłującym pokonać podwójny dystans czasu i przestrzeni, który nieuchronnie karłowacieje do rozmiarów monologu osamotnionej jednostki, która pisze wobec milczenia innych, wobec martwej biblioteki, która nie posiada innego życia niż to, które ona sama w nią tchnie. Saramago pragnąłby nieustannego “procesu poznawania własnego dzieła” (Cadernos..., t. V) dzięki dialogowi z kompetentnymi, wrażliwymi czytelnikami, którzy je współtworzą. Ten postulat dialogu wokół literatury pojawia się także w powieściach jako postulowany przez narratora dialog z czytelnikiem. Tam jednakże stanowi on jedynie jeden z artefaktów fikcji, pozostaje w jej obrębie, nie mogąc nigdy przekroczyć magicznej granicy między nią a życiem. Jednakże w dziennikach to otwarcie na wielość lektur może zyskać bazę o odmiennym statusie ontologicznym. Staje się możliwy ten jakże upragniony kontakt żywego człowieka - autora z żywym człowiekiem - czytelnikiem, autorem listów do pisarza, na które pisarz odpowiada poprzez swe dzienniki. Tak więc zasadniczą istotą tych dzienników jest zetknięcie świata “ja” i świata “ten drugi” poprzez podróż - wzajemny ogląd i poprzez lekturę – wzajemne wsłuchanie. |
KainW pewnym sensie powieść Kain stanowi kontrapunkt starości w stosunku do Ewangelii według Jezusa Chrystusa. Kain zamieszany w niszczycielskie konsekwencje spotkania z Bogiem jest pod wieloma względami podobny do Jezusa z wcześniejszej powieści. Zmienił się natomiast Pan. Jego budząca grozę figura jest jeszcze grubiej ciosana, przybiera tu postać już nie tyrana wszechświata, ale brutalnego watażki, bandziora dzierżącego swe atrybuty jak kastety. A więc ta zaskakująca u starca (a może wręcz przeciwnie?) radykalizacja, eskalacja gniewu.
Tymczasem ten stwórca watażka został ostatecznie odsunięty od wyłączności w świecie. Jednym z najbardziej rzucających się oczy rysów tej transpozycji biblijnej narracji jest fakt, że u Saramago Adam i Ewa po wypędzeniu z raju natychmiast ruszają, za namową cherubina, na poszukiwanie innych ludzi i znajdują ratunek u obcych jako wygnańcy. Napiętnowany Kain także jest wygnańcem, cieszącym się wszakże przywilejem nietykalności, jaki zdaje się otaczać wszystkich zbrodniarzy. Istnienie obcych jest więc podstawową daną kondycji ludzkiej, paradoksalnym warunkiem świata, w który pierwsi ludzie zostają rzuceni. Od samego początku nie ma więc świata tylko dla nich, nie ma wyłączności, nie można więc mówić o gospodarskim wzięciu świata w posiadanie. Znika więc bazowa sytuacja kształtująca korzeń relacji człowieka europejskiego ze światem, nie ma ziemi, którą człowiek miałby sobie uczynić poddaną, nie ma zwierząt, które Adam miałby nazwać. Od samej wyjściowej sytuacji nie ma więc miejsca na wiele ...-centryzmów. Zamiast bytowania na Pustyni wyłania się bytowanie u obcych. Dziwi mnie to, że Pustynia znika, nie dlatego, iżby to miało rozbijać moją teorię, ale dlatego, że podejrzewam tu istnienie drugiego dna, jakiejś formy bycia na Pustyni zaludnionej, która nie przestaje jednak być Pustynią, miejscem jałowym i przestrzenią uchylania się od relacji, wiecznego odchodzenia, nieuchronności kolejnych wygnań. A Viagem do Elefante
Czytam kolejną powieść Saramago starca, Podróż słonia. Podobnie jak Kain, również ta powieść przypomina coś, co było już wcześniej. A więc Kain - Ewangelia według Jezusa Chrystusa, Podróż słonia - Baltazar i Blimunda. A jednak zarysowuje się tu znacząca różnica, modyfikacja przesłania, którą tyleż można powiązać ze starością, co z nie mniej przecież zaskakującym dotrzymywaniem kroku własnym czasom. Zdaje mi się bowiem, że Saramago na starość stał się posthumanistą. Następuje tu głębokie przewartościowanie, prowadzące do podważenia antropocentrycznego paradygmatu humanistycznego, właśnie tego, który narodził się wraz z nowożytnością (czy to przypadek, że w podróży słonia właśnie te czasy są tłem tak z pozoru niewiele kryjącej opowieści?). W centrum znajduje się zwierzę; do jego rytmu i do jego witalnych potrzeb musi się dostosować człowiek. Słoń stanowi też ośrodek refleksji, to o słonia chodzi i nad słoniem się człowiek zastanawia. Krótko mówiąc, nie mniej i nie bardziej naiwnie niż gdzie indziej wchodzimy tu w problematykę human/animal studies.
Kain tymczasem byłby posthumanistyczny w tym sensie, że zrywa z innym założeniem humanistycznym, a mianowicie rolą człowieka jako gospodarza świata. Antropocentryzm zostaje podważony i osłabiony już w przygodzie pierwszych rodziców, u korzeni ludzkości, kiedy się okazuje, że świat jest od samego początku policentryczny. Wielość bogów, wielość aktów stworzenia, a więc i wielość stworzeń, wielość hipotetycznych pierwszych rodziców - świat, który nikomu nie jest dany na wyłączność. Sprawy komplikują się dopiero w finale, gdy okazuje się, jak bardzo Saramagowski posthumanizm jest radykalny. To już nie tylko koniec humanizmu jako poglądu o centralnym miejscu człowieka w świecie, to radykalne urzeczywistnienie konsekwencji obalenia tego poglądu. Krótko mówiąc, człowiek nie tylko przestaje być panem natury, czyniącym sobie ziemię poddaną. O wiele więcej, Kain korzysta ze zorganizowanego przez Boga potopu, aby pokrzyżować jego plany dotyczące "nowej ludzkości". Wyrzucając za burtę arki kolejnych członków rodziny Noego, ląduje wreszcie na górze Ararat jako jedyny, bezpłodny już po śmierci ostatniej kobiety, reprezentant gatunku. Kiedy otwiera się arka, tylko zwierzęta wychodzą na zewnątrz, aby zaludnić (teraz to niewłaściwy czasownik) świat. Ale wracając do tego problemu starości, który obrałam sobie za punkt wyjścia. Jest taki urywek z powieści Życie jest gdzie indziej, powtórzony przez Kunderę w Sztuce powieści: "Stary profesor obserwował hałaśliwych młodzieńców i nagle zrozumiał, że on jeden w tej sali posiadł przywilej wolności, ponieważ był stary; dopiero na starość człowiek może nie zważać na opinię stada, na opinię publiczności i przyszłości. Jest sam na sam z bliską już śmiercią, a śmierć nie ma oczu ani uszu i człowiek nie musi się jej podobać; może mówić i robić to, co podoba się jemu". Nie jest to może zderzenie, które bardzo daleko mogłoby mnie zaprowadzić, ale chciałabym o tym napisać. Tanatowładza
W powieści Intermitencias da Morte wyłania się problem komplementarny wobec pojęcia biowładzy jako władzy nad życiem. Wyłania się w niej wizja reglamentacji śmierci. Taka reglamentacja jest w gruncie rzeczy dążeniem każdej władzy, ponieważ jednostka właśnie w śmierci mogła zwykle znaleźć ostatnią drogę ucieczki przed władzą. "Nie umrzesz, dopóki ci nie pozwolimy" - to najwyższa groźba oprawców we wszystkich systemach posługujących się torturą. Ale Saramagowskie "od tej chwili nikt nie umrze" ustanawia zupełnie nowy wymiar grozy...
Wiele władz ostateczną ucieczkę jednostki w śmierć tolerowało. Ale nie wszystkie. Reglamentacja śmierci wyłania się przecież w monoteistycznych systemach religijnych pod postacią zakazu samobójstwa. Monoteistyczne bóstwo ogłasza wyłączność swojej władzy nad śmiercią: "Będziesz żył, póki Ja cię nie zabiję". W ponowoczesnej polityczności, zgodnie z centralną hipotezą Agambenowską, nie ma niczego, co wcześniej nie wyrosłoby z korzenia myśli religijnej. Tak więc wyłania się dziś pokusa rozciągnięcia zakresu władzy także na domenę śmierci, komplementarnie do natalistycznej władzy nad życiem, określającej kto i z kogo, na jakich zasadach będzie mógł lub będzie musiał się narodzić. Tak więc Saramago zarysowuje wizję świata, w którym również śmierć nadchodzi wyłącznie na podstawie urzędowego dokumentu z fioletową obwódką, obwieszczającego decyzję podjętą przez wyższą instancję. Kryje się za tym cała ta poetyczna tajemnica, czyniąca ze śmierci kobietę, która może się zakochać. Ale to tylko parawan. Kto za Śmiercią stoi? Czyż nie powinien budzić naszego niepokoju fakt, że zakres jurysdykcji tej Śmierci pełnej kobiecego czaru pokrywa się z granicą polityczną kraju? W powieści uruchamia to natychmiast czarny rynek śmierci, powołuje do istnienia mafię transportującą na drugą stronę granicy tych wszystkich, którzy nie są już w stanie dłużej znosić agonii, a są w stanie śmierć sobie kupić, płacąc za nią według z góry ustalonego i nie znającego litości cennika. Wyłania się więc szara strefa płatnego umierania zawdzięczająca swe istnienie reglamentacji i granicy. Saramago ostrzega więc przed światem, w którym żadne z ludzkich praw, nawet prawo do godnej śmierci, nie jest już niezbywalne. Gdy śmierć staje się słono płatnym, nie dla wszystkich dostępnym przywilejem, człowiek traci resztki kontroli nad swoim biologicznym jestestwem, a wraz z nimi - resztkę niezawisłości. Może więc jest to sprawa, nad którą warto się na chwilę zatrzymać... I zarazem coś na kształt posthumanizmu a contrario, rysującego dystopijny obraz świata, w którym śmierci już nie będzie. Może więc również to podstawowe ograniczenie kondycji ludzkiej jest czymś, czego do tej pory nie umieliśmy uszanować i docenić? |